sobota, 19 lipca 2014

Wzburzone uczucia

Lucy

     Każdy trzask, czy szelest przyprawiał mnie o dreszcz. Wiem, że gdzieś blisko czai się niebezpieczeństwo. Czuję  na sobie czyjś wzrok.
     Nagle z zamyślenia wyrywa mnie czyjś cichy szloch.  Dyskretnie wyjrzałam z namiotu i zobaczyłam jak światło gaśnie w namiocie Alice. Nie wiem co jest przyczyną jej ostatniego zachowania. Bez zastanowienia pospieszyłam do niej. Zajrzałam do namiotu i zobaczyłam Alice zakopaną w kocach. Wślizgnęłam się do niej i położyłam obok. Bez słowa wtuliła się we mnie i wydała zduszony jęk. Z całej siły przyciskała dłonie do twarzy by powstrzymać płynące łzy. Skuliła się obok mnie i wydawała się jakaś mniejsza. Jej smutek ścisnął mnie za serce. Przytuliłam ją mocno i czuwałam przy niej tak długo aż wreszcie się uspokoiła. Wtedy pozwoliłam sobie na odpoczynek. To ty zawsze byłaś moim oparciem więc chociaż raz ja będę twoim.- pomyślałam i uścisnęłam jej dłoń.

    Wychodząc z namiotu ziewnęłam przeciągle i skierowałam się w stronę strumienia.
     - Tylko nie odchodź daleko. Niedługo ruszamy - wykrzyknęła w moją stronę Alice. Choć blada wyglądała zdecydowanie lepiej niż wczoraj. Posłała mi słaby uśmiech. Odwróciłam się i pospieszyłam do strumienia. 

     Odświeżona wodą ze strumienia wciągałam bluzką przez głowę, kiedy zauważyłam ruch kątem oka. Obróciłam się szybko i trafiłam nosem w czyjąś muskularną klatkę piersiową. Podniosłam wzrok i zobaczyłam usta skrzywione w uśmiechu. Czerwone oczy wwiercały się w moją duszę. Długie kły wbijały się boleśnie w dolną wargę. Dwie stróżki krwi spływały z mu ust uświadamiając mi niebezpieczeństwo w jakim się znalazłam. Wrzasnęłam i zaczęłam się szarpać czym uszczęśliwiłam strzygę.
     Nagle coś sobie uświadomiłam. Jest południe. Promienie słońca prześlizgują się między liśćmi i spoczywają na moim napastniku. Ten jednak nie zmienił się w pył. Stał tam w pełnym słońcu z drwiącym uśmieszkiem na twarzy.
     - Strach wymalowany na twojej ładnej buzi jest dla mnie niczym nagroda.- wycharczał jej do ucha. - Krzycz dla mnie kochanie. Chcę cię słyszeć. - pochylił się w moją stronę i przejechał językiem po obojczyku.
Jęknęłam cicho zamknięta w jego kamiennym uścisku. Wykręciłam głowę, żeby nie widział moich łez.
     - Co jest kochanie. Dlaczego nie krzyczysz? -  przechylił moją głowę odsłaniając szyję i zatopił kły.
Straszliwy ból przeszył moje ciało. Nie mogłam powstrzymać krzyku.
     - Alice. Pomóż mi proszę. - nic więcej nie zdołałam powiedzieć przez zaciśnięte gardło
     - Nareszcie.- warknął.- Już myślałem, że jej nie wezwiesz. Wtedy musiałbym się tam pofatygować sam. Ominąłby mnie darmowy posiłek... A teraz czas zacząć negocjacje.
Na polanę wbiegli strażnicy otaczając strzygę.


Alice

     Lucy coś długo nie wracała. Mam nadzieję, że nic jej nie jest. Zaczęłam pakować rzeczy do toreb. Niedługo wyjeżdżamy. Nie miałam ochoty patrzeć na Tristana więc skierowałam się w stronę lasu. Usiadłam pod drzewem i zakryłam oczy dłonią chowając się przed promieniami słońca. Usłyszałam szelest obok siebie i czyjeś kroki. Podniosłam wzrok i zobaczyłam nad sobą April z rękami założonymi na biodrach. Pokręciła głową i usadowiła się obok mnie nakrywając twarz słomianym kapeluszem.
     - Wyglądasz jak półtora nieszczęścia. - mruknęła w moją stronę.
     - Ty też nie najgorzej. - odparłam. Po czym parsknęłyśmy śmiechem.
     - Dzięki.- szepnęłam odwracając  głowę.
     - Za co?- zdziwiła się April.
     - Dawno się już tak nie śmiałam.
Wyjrzała na mnie zza kapelusza i odparła.
     - Ja też.- uśmiechnęłyśmy się do siebie.

Nagle od strony strumienia dobiegł mnie krzyk. To Lucy. Wołała moje imię. Rzuciłam się biegiem w tamtą stronę. Gdy tylko wpadłam na polanę moje serce zatrzymało się na chwilę. W strumieniu stał Christian trzymając Lucy w żelaznym uścisku. Zaśmiał się.
     - Czekałem na ciebie skarbie.

Lucy
     Chwilę po Alice na polanę wbiegli strażnicy. Otoczyli nas. Z twarzy Christiana nie znikał uśmiech. Zauważyłam także, że poluźnił uścisk zajęty wpatrywaniem się w Alice. Sięgnęłam do kieszeni spodni wyciągając srebrny sztylet, który dostałam od królowej kiedy odwiedziła Akademię.
      Odepchnęłam rękę Christiana z całej siły i wykorzystując jego zaskoczenie wbiłam mu sztylet w serce.  Zatoczył się jego oczy na chwilę zmieniły kolor na jadeitowy przytaknął mi i złapał moje dłonie. Sztylet wszedł tylko do połowy jednak gdy on złapał mnie za dłonie spojrzałam mu w oczy. Błagał mnie bym go zabiła. Pociągnął sztylet w swoją stronę. Gdy ostrze zatapiało się w jego ciało oczy znowu stały się czerwone. Białe światło oślepiło mnie gdy tylko sztylet zniknął po rękojeść. Poczułam magię płynącą przez moje dłonie. Chyba zemdlałam bo gdy otworzyłam oczy klęczałam na ziemi przed Christianem, który pochylał głowę. Jego ramiona za trzęsły się gdy wydarł mu się zduszony jęk.
     - O mój boże. - zakryłam usta dłonią.  Wszyscy strażnicy ogłuszeni leżeli na ziemi. Alice siedziała oparta o drzewo. Co tu się stało? Christian złapał mnie za rękę.
    - Dziękuję.- szepnął a po jego twarzy zaczęły płynąć łzy. Chwileczkę czy ja właśnie zmieniłam strzygę w dampira? Zaśmiałam się zaskoczona. W tak niespodziewany sposób dowiedziałam się, że posiadam moc ducha. Wiedziałam ,że sztylet jest nią przepełniony, ale nie wiedziałam, że sama ją posiadam.
     Nagle usłyszałam szelest za sobą. Alice wstała z ziemi trzymając się za głowę. Spojrzała na swoją dłoń. Z rany na czole ciekła jej krew.
     - Alice.- szepnęłam i wyciągnęłam do niej dłoń.
Spojrzała w moją stronę, ale nie na mnie tylko na Christiana. W jej oczach zapłonął gniew.
     - Ty.- warknęła.
     - Alice wszystko ci wytłumaczę.- odparł drżącym głosem Christian.
Jednak ona chyba wcale nie zauważyła, że nie jest już strzygą. Nie jestem pewna czy w ogóle zaakceptowała to , że nią był.
     - Ty… okłamałeś mnie.- zaśmiała się straszliwie, po czym jej twarz przeszył grymas gniewu. - Odpowiesz za to.
     - Alice…- nie zdążył dokończyć.
     - Zamknij się. Nie będę cię słuchać. To wszystko twoja wina. - wrzasnęła.
     Nagle jej oczy stały się czarne jak noc. Włosy uniosły się na wietrze , a gdy tylko opadły nie były już śnieżnobiałe. Kruczoczarny kolor odcinał się na jej białej skórze. Pióra we włosach zabarwiły się na czarno z czerwoną końcówką. Z pleców wystrzeliły skrzydła unosząc ją w powietrze. Christian zerwał się na równe nogi. Złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę lasu.
     - Musimy uciekać. Zabije nas jak tylko się zatrzymamy.- krzyknął przedzierając się przez krzaki. Ponad drzewami słychać było bicie skrzydeł w powietrze i straszliwy śmiech mojej przyjaciółki.  Po chwili Chris szarpnął mnie mocno w swoją stronę, a tam gdzie przed chwilą stałam wylądowała z impetem ognista kula.
     - Teraz oboje jesteśmy jej celem. Gdybyś mi nie pomogła zabiłaby tylko mnie, ale teraz…- potrząsnął tylko głową.
     Wbiegliśmy do obozu i Christian wskoczył do jednego ze SUV’ów. Na szczęście kluczyki były w stacyjce. Chyba zostawili je tutaj gdy przygotowali się do odjazdu. Klapnęłam na siedzenie pasażera i ruszyliśmy z piskiem opon. W lusterku zobaczyłam jak ciemny kształt rusza za nami. Nagle stanął i skierował się w inną stronę z nadludzką prędkością prując powietrze.
     - Gdzie ona leci?- spytałam.
     - Pan ją wzywa…Cholera to moja wina.- uderzył w kierownicę.