Noc była chłodna. Ścieżki oświetlał blask księżyca sprawiając, że wyglądały nieziemsko. Jak droga ku wieczności.
Wymknęłam się z pokoju, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Nie mogłam spać dręczyły mnie koszmary. Przemknęłam niepostrzeżenie omijając strażników na nocnej warcie. Wiatr muskał moją zmęczoną twarz. Spoglądając w gwiazdy rozmyślałam jakby to było gdybym była jedną z nich. Jedną z wielu spoglądających z wyższością na nędzny ludzki żywot.
Nigdzie nie widziałam strażników więc usiadłam na ławce i spoglądałam w księżyc. Nagle z rozmyślań wyrwały mnie czyjeś przyspieszone kroki. Zerwałam się z ławki i ukryłam za drzewem. Któraś ze strażniczek biegła z jakimiś papierami, pewnie do dyrektorki. Nie zauważyła mnie. Była zbyt zajęta przeglądaniem papierów i próbą uniknięcia spotkania z podłożem.
Gdy tylko zniknęła wyszłam z za drzewa i ruszyłam biegiem do dormitorium. Idąc korytarzem starałam zachowywać się jak najciszej. Strażnicy mieli bzika na punkcie bezpieczeństwa więc lepiej żeby mnie nie przyłapali. Stałam na rogu korytarza. Rozglądałam się wokoło szukając najmniejszej oznaki ich obecności. Było cicho, zbyt cicho. Tylko się nie denerwuj. Powtarzałam sobie te słowa jak mantrę. W pewnej chwili coś trzasnęło i usłyszałam trzepot skrzydeł. Strasznie się przestraszyłam i zdenerwowałam. O nie. Nie nie nie. Tylko nie to.
Na szczęście zapłonęła tylko moja prawa dłoń. Próbowałam ją jakoś zakryć. Nagle rozległ sie przenikliwy gwizd. Usłyszałam kroki. Zbliżały się. Nie miałam gdzie się ukryć, więc wyjrzałam za róg. Ktoś na mnie wpadł wydając okrzyk zaskoczenia.
- Hej co ty tu robisz Ali. - szepnął zaskoczony.
- Noah to ty.
- Pewnie, że ja. A teraz pozwolisz, że zabiorę cię ze sobą.
Złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę, z której przyszłam.
- Czemu.
- Goni mnie zgraja strażników. Będę miał straszne kłopoty gdy mnie znajdą razem z tobą poza dormitorium w nocy.
Już nie opierałam się tylko brnęłam za Noahem przez egipskie ciemności które nas otaczały. Wbiegliśmy w pierwszy korytarz z prawej. Mr. N otworzył kluczem pierwsze napotkane drzwi.
- Skąd masz klucz?- nauczyciele nie dawali uczniom kluczy nawet do zamknięcia za nimi klasy.
- To klucz uniwersalny dostałem go od kuzyna. - spojrzałam na niego pytająco. Westchnął - Ojciec jego kolegi jest czarownikiem. Stworzył kilka kluczy otwierających każde drzwi także takie bez dziurek. Później ci wytłumaczę. Dobrze?- potaknęłam mu ruchem głowy.
Zamknął drzwi za sobą i wsunął klucz do kieszeni. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Zasłonięte okna, więc co daje światło? Spojrzał na mnie i szturchnął mnie łokciem pokazując na moją dłoń. W odpowiedzi wzruszyłam ramionami i zacisnęłam dłoń w pięść. Wzięłam głęboki oczyszczający oddech i moja ręka przestała się palić.
- Czad. - usłyszałam szept Noaha.- Umiesz to powtórzyć Noro?
- Co konkretnie?
- No zapalić się.- spojrzałam na swoje dłonie.
- Nigdy na zawołanie. Zapalam się kiedy się wściekam lub denerwuję, albo jeszcze kiedy indziej. - machnęłam ręką.
- Musisz nauczyć się nad tym panować.- przerwał na chwilę - Umiesz zapalić coś oprócz siebie?
- Chyba obiekt na który nakierowuję swoje emocje. Ale muszę go dotknąć.
- Poszli sobie.- powiedział nagle.
Złapałam go za ramię - Dzięki Mr. N.
- Nie ma za co Ali.- Posłał mi pokrzepiający uśmiech i rozeszliśmy się do swoich pokoi. Może naprawdę powinnam nauczyć się panować nad ogniem, który we mnie płonie.
środa, 28 sierpnia 2013
piątek, 23 sierpnia 2013
Spotkanie
Promienie słońca lizały panele i szafki. Rozbłyskując w szkiełkach zawieszonych pod sufitem tworzyły na ścianach skomplikowane wzory.
Siedziałam wśród pogniecionej pościeli z głową opartą na kolanach. Zatopiona w oceanie rozmyślań spoglądałam przez oświetlone słońcem okno prowadzące na dziedziniec.
Na parapecie usiadł ptak i niczym nieskrępowany rozpoczął swój poranny repertuar. Melodia jak cienka nić oplatała moje ciało wprawiając mnie w zachwyt. Wszystkie myśli wyparowały. Spoglądałam z zaciekawieniem na tego małego przybysza, z którego trzewi wydobywał się taki słodki głosik. Drzewa szumiały na wietrze, gałęzie trzaskały o siebie a liście ustępowały jakby pod ciężarem wielkiej dłoni przeczesującej ich korony.
Postanowiłam sobie, że pójdę na poranny trening i przeproszę Christiana z swoje zachowanie. Może nie upokorzyłam się aż tak bardzo.
Powolnym krokiem sunęłam w stronę okna. Otworzyłam je szerzej z trzaskiem odstraszając ptaszka. Ciepły wiatr owiał moją zmęczoną twarz. Wyciągnęłam dłoń w stronę słońca jakbym naprawdę mogła zamknąć je w swojej dłoni i schować do kryształowej szkatułki. Na mojej rozpostartej dłoni usiadł mały czarny ptak. Powoli przyciągnęłam ją do siebie razem z malutkim przybyszem. Nie odleciał nie przestraszył się mnie tylko przysunął ocierając się o moje ramie. Mały kruk zakrakał radośnie gdy przeciągnęłam dłonią po jego czarnych piórkach.
- Malutki jesteś.- powiedziałam do niego.- Może powinieneś wrócić do domu.
Wyciągnęłam rękę w górę czym zmusiłam kruka by odleciał. Spoglądałam jeszcze za nim jak odlatywał.
***
Szłam (a raczej prawie biegłam) na salę gimnastyczną trzymając w ręku torbę. Otworzyłam drzwi i weszłam rozglądają się za swoim mentorem. Ani śladu żywej duszy. Może się obraził. Nie mentor nie zostawiłby uczennicy bez nadzoru nawet gdyby był urażony.
Za plecami usłyszałam szmer może chce mnie sprawdzić. Obróciłam się uderzyłam w napastnika.
- Hej, uspokój się.- wykrzyknął Nicholas.
- Och przepraszam nic ci nie jest.- spojrzałam na niego przerażona
- To tak tu traktujesz facetów.- spojrzał na mnie z niedowierzaniem i pociągną mnie za kucyk.- Wcale im nie zazdroszczę.- jęknął i potarł udo.
Zaśmiewałam się z niego dobre pół minuty aż musiał mną potrząsnąć żebym się uspokoiła.
- Już dobrze nie rzucaj się Nicky. A tak właściwie co ty tu robisz.
- Xena . Czy nie cieszysz się, że mnie widzisz. Jaka niewdzięczność.- prychnął i skrzyżował ręce na piersi.
- Po pierwsze: nie mam na imię Xena. Po drugie: jesteś moim bratem, to oczywiste, że się cieszę.- mówiąc to wymierzyłam mu kuksańca.
Przekomarzaliśmy się jeszcze chwilkę a później Nicholas pobiegł spotkać się z kolegami.
Patrzyłam jeszcze za nim jak skręca na dziedziniec.
Usłyszałam za sobą szmery i obróciłam się szybko. Za mną stała Arline z nieciekawą miną.
- Same kłopoty.- powiedziała tylko i pokręciła głową.
- A gdzie Christian- zapytałam.
- Strażnik Mayson poprosił o przydzielenie go do zadań w terenie- machnęła ręką i ruszyła w przeciwległy kąt sali.
- Ale dlaczego.- przeniósł się, niemożliwe.
- Nie wiem. Nie podał powodów. Powiedział tylko, że ze mną będzie ci lepiej.
Rozdziawiłam usta w niedowierzaniu. Musiałam wyglądać teraz jak idiotka. Niemożliwe, że aż tak go dotknęły moje słowa, albo pomyślał, że to przez niego się rozpłakałam.
Cóż chyba zostawię go w spokoju. Przeprosiny mogę sobie odpuścić.
środa, 21 sierpnia 2013
Koszmar
Ciemność niczym koc otula twoje ciało. Wita cię jak starego przyjaciela. Otacza cię swoim ciałem aż uwierzysz, że nic ci nie grozi, że nie jesteś sam. Otula twoją szyję rękami jak szalikiem i zaciska by pozbawić cię ostatniego oddechu. Twe ręce i nogi krępują liny bezwładu. Twe ciało niczym kamień spada na dno. Twa dusza szybuje wysoko by tylko wyrwać się z objęć ciemności.
A ty trzymając się nadziei niczym liny ratunkowej próbujesz złapać w swe dłonie upływające sekundy. Lecz one wyślizgują się spomiędzy twych bezwładnych palców i kryją po kątach twej podświadomości. Chcesz napełnić kieszenie sekundami by zyskać choć chwilę, która pozwoli uwolnić ci się z objęć śmierci. Twe ciało rozpaczliwie domaga się tlenu, którego pełno jest wokół. Ale tobie nie wolno go złapać i wepchnąć sobie do gardła. Nie możesz zrobić nic co pozwoliło by ci przetrwać.
Odpływasz. Zatapiasz się w oceanie nieświadomości. Jak statek rozbity o skały. Jesteś kapitanem, który za nic w świecie nie opuści swej łodzi choćby płacił za to życiem. Jesteś kamieniem rzuconym do wody. Niczym niepotrzebny śmieć. Toniesz zapomniany w głębinie pełnej smutku i zapomnienia. Cierpienia.
Toniesz.
I umierasz.
Budzę się z krzykiem na ustach. Ten sen... był okropny.
Czuję się pusta jak jaskinia. Brzmi we mnie echo. Jestem jak jeden z tych czekoladowych króliczków kupowanych na Wielkanoc. Wyglądają jak pełne nadzienia czekoladki z niespodzianką w środku. Ale gdy tylko upuścisz jednego na ziemię rozpadnie się na 10 000 kawałeczków niczym szklana kula rzucona o ścianę. Zamienia się w nędzną kupkę czekoladowych skorupek. A twoje szczęście wycieka przez szczeliny w twej podświadomości.
Czuję się jak zepsuta zabawka rzucona w kąt. Niepotrzebna. Niechciana. Zapomniana.
Jestem wyprana z uczuć. Mam poszarpaną psychikę. Jakby do mojego umysłu wtargnęło rozwścieczone zwierze i dopełniło obrazu spustoszenia, którego wcześniej dokonałam sama odłączając uczucia. Niczym kabel wyrwany z kontaktu i rzucony w kąt by nie poddać się pokusie podłączenia go z powrotem. Jak zresetowany twardy dysk, na którym zapisane było całe życie. Wymazane gumką do mazania i zdmuchnięte w przepaść, która pozbawiona jest dna.
Nasze ciało jest tylko nędzną skorupką przechowującą naszą duszę. Gdy tylko skorupka zrobi się krucha i podatna na zło tego świata znika i uwalnia duszę, która szybuje ku górze na sąd ostateczny.
Nasze życie nie ma sensu. Wszystko wokół jest pozbawione sensu i monotonne. Naszym przeznaczeniem jest życie i śmierć. Wszystko jest zaplanowane od początku do końca. Nie ma w nim żadnej luki, która pozwoli obejść zasady. Nie możemy żyć wiecznie. Wszystko jest zaplanowane od początku do końca. A my jesteśmy częścią wielkiego planu.
A ty trzymając się nadziei niczym liny ratunkowej próbujesz złapać w swe dłonie upływające sekundy. Lecz one wyślizgują się spomiędzy twych bezwładnych palców i kryją po kątach twej podświadomości. Chcesz napełnić kieszenie sekundami by zyskać choć chwilę, która pozwoli uwolnić ci się z objęć śmierci. Twe ciało rozpaczliwie domaga się tlenu, którego pełno jest wokół. Ale tobie nie wolno go złapać i wepchnąć sobie do gardła. Nie możesz zrobić nic co pozwoliło by ci przetrwać.
Odpływasz. Zatapiasz się w oceanie nieświadomości. Jak statek rozbity o skały. Jesteś kapitanem, który za nic w świecie nie opuści swej łodzi choćby płacił za to życiem. Jesteś kamieniem rzuconym do wody. Niczym niepotrzebny śmieć. Toniesz zapomniany w głębinie pełnej smutku i zapomnienia. Cierpienia.
Toniesz.
I umierasz.
Budzę się z krzykiem na ustach. Ten sen... był okropny.
Czuję się pusta jak jaskinia. Brzmi we mnie echo. Jestem jak jeden z tych czekoladowych króliczków kupowanych na Wielkanoc. Wyglądają jak pełne nadzienia czekoladki z niespodzianką w środku. Ale gdy tylko upuścisz jednego na ziemię rozpadnie się na 10 000 kawałeczków niczym szklana kula rzucona o ścianę. Zamienia się w nędzną kupkę czekoladowych skorupek. A twoje szczęście wycieka przez szczeliny w twej podświadomości.
Czuję się jak zepsuta zabawka rzucona w kąt. Niepotrzebna. Niechciana. Zapomniana.
Jestem wyprana z uczuć. Mam poszarpaną psychikę. Jakby do mojego umysłu wtargnęło rozwścieczone zwierze i dopełniło obrazu spustoszenia, którego wcześniej dokonałam sama odłączając uczucia. Niczym kabel wyrwany z kontaktu i rzucony w kąt by nie poddać się pokusie podłączenia go z powrotem. Jak zresetowany twardy dysk, na którym zapisane było całe życie. Wymazane gumką do mazania i zdmuchnięte w przepaść, która pozbawiona jest dna.
Nasze ciało jest tylko nędzną skorupką przechowującą naszą duszę. Gdy tylko skorupka zrobi się krucha i podatna na zło tego świata znika i uwalnia duszę, która szybuje ku górze na sąd ostateczny.
Nasze życie nie ma sensu. Wszystko wokół jest pozbawione sensu i monotonne. Naszym przeznaczeniem jest życie i śmierć. Wszystko jest zaplanowane od początku do końca. Nie ma w nim żadnej luki, która pozwoli obejść zasady. Nie możemy żyć wiecznie. Wszystko jest zaplanowane od początku do końca. A my jesteśmy częścią wielkiego planu.
poniedziałek, 12 sierpnia 2013
Dziwny mechanizm
- Gdzie jest serce?- dobiegł mnie zza moich pleców głos mentora. wskazywał na manekina z ciemnymi włosami splecionymi w warkocza.
- Tutaj.- odpowiedziałam waląc manekina w jego lewą stronę klatki piersiowej.
- Źle.- odpowiedział .- Opuściłaś lekcje?
- Tutaj?- spytałam uderzając w środek klatki trochę po lewej.
- Ja nie wiem. A ty?
- Ugh. Pewnie uważasz mnie za idiotkę?- spytałam.
- Nie. Za uczennicę, która nie słucha na lekcjach.- wyprowadził mnie na dziedziniec.- A teraz za karę pobiegasz kilka kółeczek.- oznajmił.
Spojrzałam na niego. Chyba sobie żartuje. Ja mam biegać za karę? Niedorzeczność.
- Żartujesz prawda.- z jego twarzy zniknął uśmiech.- Nie żartujesz... Ale i tak nie pobiegnę. Miałeś mnie czegoś uczyć. Jak na przykład... no nie wiem... walczyć?
- Naprawdę tego chcesz?
- Tak?
Stał tak jeszcze dwie sekundy gdy nagle zerwał się i robiąc idealny wykop uderzył mnie w łydkę a ja runęłam jak długa. Wściekłam się nie na żarty. Skoczyłam na równe nogi i krzyknęłam mu prosto w twarz.
- Tak traktujesz swoje uczennice?!- w jego oczach zobaczyłam błysk wściekłości.
- Kiedy nie wykonują ćwiczeń. Sama chciałaś walczyć Noro.- powiedział z naciskiem na ostatnie słowa.
Coś we mnie pękło i zapłonęłam jak zapałka przeciągnięta po drasce. Moje ręce zajęły się żywym ogniem a na twarzy Christiana pojawiło się autentyczne przerażenie.
- Od razu widać, że nie miałeś kontaktu z młodzieżą. Rodzice nie uczyli cię, że trzeba być miłym dla innych?- syknęłam z satysfakcją.
- Naprawdę tak myślisz.- zapomniał, że stanęłam w ogniu i na jego twarzy widać było wściekłość.
Złapałam się ręką za usta. Dopiero teraz zorientowałam się co powiedziałam. Z oczu trysnęły łzy. Odwróciłam się i ruszyłam biegiem w stronę dormitorium. Christian złapał mnie za rękę nie zważając na ogień.
- Nora poczekaj, przepraszam.- po chwili cofnął ją i zamknął z sykiem. Oparzył się o mnie. Oparzyłam go.
Biegłam przez korytarze pełne morojów i dampirów. Wszyscy albo odsuwali się jak najdalej, albo otwierali usta ze zdziwienia. Nauczyciele przystawali by zobaczyć kto wywołuje takie zamieszanie. Wbiegłam do swojego pokoju i zatrzasnęłam drzwi. Z impetem rzuciłam się na łóżko zanosząc się płaczem . O dziwo nic nie zapłonęło od mojego dotyku.
Po kilkunastu minutach uspokoiłam się i ogień zaczął gasnąć. Jeszcze płonęły mi ręce gdy do pokoju wpadła zdyszana Lucy. Rzuciła mi się w ramiona. nic nie mówiąc. Nie poparzyłam jej. Nie zapłonęła żadna część jej garderoby. Lucy także płakała. Spoglądając jej w oczy spytałam co się stało odsuwając swoje smutki na bok. Okazało się , że kilku chłopaków wyśmiewało ją dlatego, że nie obrała jeszcze specjalizacji.
- Lucy. Niedługo na pewno wybierzesz swoją specjalizację.- pogłaskałam ją po włosach i przytuliłam.
Uśmiechnęła się do mnie przez łzy.
- Ty to zawsze umiesz mnie pocieszyć chociażby to co mówisz nie było prawdą.-otarła łzy i przytuliła się do mnie jeszcze raz.
- A tobie co się stało?- spytała zaciekawiona spoglądając na rozmazany tusz na mojej twarzy.
- Tutaj.- odpowiedziałam waląc manekina w jego lewą stronę klatki piersiowej.
- Źle.- odpowiedział .- Opuściłaś lekcje?
- Tutaj?- spytałam uderzając w środek klatki trochę po lewej.
- Ja nie wiem. A ty?
- Ugh. Pewnie uważasz mnie za idiotkę?- spytałam.
- Nie. Za uczennicę, która nie słucha na lekcjach.- wyprowadził mnie na dziedziniec.- A teraz za karę pobiegasz kilka kółeczek.- oznajmił.
Spojrzałam na niego. Chyba sobie żartuje. Ja mam biegać za karę? Niedorzeczność.
- Żartujesz prawda.- z jego twarzy zniknął uśmiech.- Nie żartujesz... Ale i tak nie pobiegnę. Miałeś mnie czegoś uczyć. Jak na przykład... no nie wiem... walczyć?
- Naprawdę tego chcesz?
- Tak?
Stał tak jeszcze dwie sekundy gdy nagle zerwał się i robiąc idealny wykop uderzył mnie w łydkę a ja runęłam jak długa. Wściekłam się nie na żarty. Skoczyłam na równe nogi i krzyknęłam mu prosto w twarz.
- Tak traktujesz swoje uczennice?!- w jego oczach zobaczyłam błysk wściekłości.
- Kiedy nie wykonują ćwiczeń. Sama chciałaś walczyć Noro.- powiedział z naciskiem na ostatnie słowa.
Coś we mnie pękło i zapłonęłam jak zapałka przeciągnięta po drasce. Moje ręce zajęły się żywym ogniem a na twarzy Christiana pojawiło się autentyczne przerażenie.
- Od razu widać, że nie miałeś kontaktu z młodzieżą. Rodzice nie uczyli cię, że trzeba być miłym dla innych?- syknęłam z satysfakcją.
- Naprawdę tak myślisz.- zapomniał, że stanęłam w ogniu i na jego twarzy widać było wściekłość.
Złapałam się ręką za usta. Dopiero teraz zorientowałam się co powiedziałam. Z oczu trysnęły łzy. Odwróciłam się i ruszyłam biegiem w stronę dormitorium. Christian złapał mnie za rękę nie zważając na ogień.
- Nora poczekaj, przepraszam.- po chwili cofnął ją i zamknął z sykiem. Oparzył się o mnie. Oparzyłam go.
***
Biegłam przez korytarze pełne morojów i dampirów. Wszyscy albo odsuwali się jak najdalej, albo otwierali usta ze zdziwienia. Nauczyciele przystawali by zobaczyć kto wywołuje takie zamieszanie. Wbiegłam do swojego pokoju i zatrzasnęłam drzwi. Z impetem rzuciłam się na łóżko zanosząc się płaczem . O dziwo nic nie zapłonęło od mojego dotyku.
Po kilkunastu minutach uspokoiłam się i ogień zaczął gasnąć. Jeszcze płonęły mi ręce gdy do pokoju wpadła zdyszana Lucy. Rzuciła mi się w ramiona. nic nie mówiąc. Nie poparzyłam jej. Nie zapłonęła żadna część jej garderoby. Lucy także płakała. Spoglądając jej w oczy spytałam co się stało odsuwając swoje smutki na bok. Okazało się , że kilku chłopaków wyśmiewało ją dlatego, że nie obrała jeszcze specjalizacji.
- Lucy. Niedługo na pewno wybierzesz swoją specjalizację.- pogłaskałam ją po włosach i przytuliłam.
Uśmiechnęła się do mnie przez łzy.
- Ty to zawsze umiesz mnie pocieszyć chociażby to co mówisz nie było prawdą.-otarła łzy i przytuliła się do mnie jeszcze raz.
- A tobie co się stało?- spytała zaciekawiona spoglądając na rozmazany tusz na mojej twarzy.
piątek, 9 sierpnia 2013
Nowy nauczyciel
16 lat później
Miętosząc w ręku list od matki rozwinęłam go i przeczytałam po raz 10-tysięczny. I podkreśliłam najistotniejsze rzeczy.
Pewnie wiesz, że nie jesteś taka jak inne dzieci. Jesteś dampirem. Potomkinią morojów (wampirów) i ludzi. Nie oznacza to, że jesteś gorsza. Chciałabym abyś szkoliła się na strażniczkę. Strażnik to dampir chroniący wyznaczonego mu moroja przed strzygami. Chyba wiesz już, że strzygi nie są wampirami takimi jak moroje. To krwiożercze bestie.
Można je zabić tylko poprzez : spalenie, ugodzenie srebrnym sztyletem w serce lub odcięcie głowy.
Ich serca są dodatkowo chronione . Trzeba morderczego treningu i siły aby nauczyć się jak dobrze trafić w ich serca zabijając je a nie tylko raniąc.
Nie chcę abyś dla dobra morojów porzuciła swoje dotychczasowe życie. Ale wiec, że twoje miejsce jest u boku morojów i dampirów.
Moroje uznają królów i królowe , którzy mają swoją siedzibę. Dwór królewski znajduje się gdzieś w USA nie wiem gdzie dokładnie. Królowej strzegą najlepsi strażnicy w kraju. Marzeniem każdego dampira jest doświadczyć tego zaszczytu. I obyś ty także mogła.
Pierwszy raz przeczytałam ten list gdy miałam 3 latka . Oznajmiłam wtedy rodzicom, że idę do przedszkola. Oczywiście wiedzieli, że jestem dampirem inaczej nigdy nie dostałabym się do Akademii św. Władimira.
Nigdy nie polubiłam swojej pierwszej nauczycielki. Gdy tylko pod koniec pierwszego tygodnia nauki kazała mi napisać swoje imię i nazwisko, oznajmiłam jej, że umiem je napisać bez jej pomocy. Złapałam zeszyt i rzuciłam jej prosto w twarz nazywając ją faszystowską świnią, ten zwrot wydawał mi się w tamtym momencie najodpowiedniejszy.
Nigdy nie zostało mi to wybaczone. Tak więc nauczycielka trzymała się ode mnie z daleka.
Dzięki tamtemu incydentowi poznałam Lucy. Siedziała obok mnie cały czas ale nie zwracała na mnie uwagi. Tak więc zostałyśmy najlepszymi przyjaciółkami.
Siedziałam przed lustrem w łazience malując usta porzeczkowym błyszczykiem. Spoglądając w lustro zobaczyłam szczupłą niską dziewczynę o śnieżnobiałych włosach, wydatnych malinowych ustach i oczach koloru ciemnego błękitu.
- Noro Alice White gdzie mój błyszczyk!- wykrzyknęła Lucy.- Leżał w kosmetyczce.- chwila ciszy- Oddawaj!- krzyknęła waląc w drzwi łazienki.
- Nie mam go- odkrzyknęłam zakręcając błyszczyk i wrzucając go do drugiej kosmetyczki Lucy.
- Kłamiesz- złapała mnie za rękę ze śmiechem. - malowałaś nim usta.
- Skąd wiesz?- zdziwiłam się.
- Pachniesz porzeczkami.- uśmiechnęła się szeroko i szturchnęła mnie biodrem- Przymknę na to oko. Tym razem.
- Już więcej nie będę go ruszać moja pani.- ukłoniłam się nisko i wybiegłam ze śmiechem z pokoju.
Lucy to jedyna prawdziwa przyjaciółka jaką mam.
Ruszyłam biegiem na trening. Jestem niegrzeczną dziewczynką, dlatego za karę muszę chodzić na dodatkowe treningi. Lubię swoją trenerkę, ponieważ nie zadaje zbędnych pytań nie narzeka na mnie tylko poprawia. Dobrze zrobiony wykop nagradza uśmiechem.
Wchodząc na salę gimnastyczną ściągnęłam włosy w wysoki kucyk. Lubiłam swoje długie włosy. Nie chciałam ich ścinać.
- Co dzisiaj robimy Arline- powiedziałam otwierając drzwi. Ale czekała mnie niespodzianka. Obok Arline stał wysoki mężczyzna.- Kto to?- zapytałam.
Miał włosy koloru zboża długie do podbródka, wysokie kości policzkowe, wydatne usta i jadeitowe oczy lustrujące mnie ze spokojem.
- To Christian Mayson twój nowy trener. Powiedziałam mu na czym skończyłyśmy więc nie będziecie mieli problemów z dobraniem ćwiczeń.
- To znacz, że już nie będziesz mnie uczyć.- niedowierzanie w moim głosie było bardzo wyraźne.
- Kochanie ja mam inne obowiązki.- odpowiedziała i ruszyła w stronę drzwi.- Noro przecież będziesz mnie widywać każdego dnia na lekcji języków.
- To nie to samo.- odpowiedziałam krzyżując ręce na piersiach. - Od czego zaczynamy trenerze.- zwróciłam się do Christiana a on spoglądając mi w oczy i złapał za klucz. Otworzył drzwi do jakiegoś ciemnego pomieszczenia i zapalił światło. Pod ścianą stało pięć manekinów.
- Może zaczniemy od pchnięcia sztyletem.- powiedział z uśmiechem a jego głos brzmiał miękko odbijając się echem od ścian sali.
Miętosząc w ręku list od matki rozwinęłam go i przeczytałam po raz 10-tysięczny. I podkreśliłam najistotniejsze rzeczy.
Kochana Noro!
(ten list napisałam dla ciebie więc tylko ty możesz go ujrzeć)
Jeśli to czytasz to ja na pewno już nie żyję. Nie myśl tylko, że porzuciłam cię dlatego, że jestem nieodpowiedzialną matką. Oddałam cię bo przy mnie nie byłabyś bezpieczna. Nie wiem nawet czy przeżyłabyś choć miesiąc.
Można je zabić tylko poprzez : spalenie, ugodzenie srebrnym sztyletem w serce lub odcięcie głowy.
Ich serca są dodatkowo chronione . Trzeba morderczego treningu i siły aby nauczyć się jak dobrze trafić w ich serca zabijając je a nie tylko raniąc.
Nie chcę abyś dla dobra morojów porzuciła swoje dotychczasowe życie. Ale wiec, że twoje miejsce jest u boku morojów i dampirów.
Moroje uznają królów i królowe , którzy mają swoją siedzibę. Dwór królewski znajduje się gdzieś w USA nie wiem gdzie dokładnie. Królowej strzegą najlepsi strażnicy w kraju. Marzeniem każdego dampira jest doświadczyć tego zaszczytu. I obyś ty także mogła.
Twoja kochająca mama
Isabel White
Pierwszy raz przeczytałam ten list gdy miałam 3 latka . Oznajmiłam wtedy rodzicom, że idę do przedszkola. Oczywiście wiedzieli, że jestem dampirem inaczej nigdy nie dostałabym się do Akademii św. Władimira.
Nigdy nie polubiłam swojej pierwszej nauczycielki. Gdy tylko pod koniec pierwszego tygodnia nauki kazała mi napisać swoje imię i nazwisko, oznajmiłam jej, że umiem je napisać bez jej pomocy. Złapałam zeszyt i rzuciłam jej prosto w twarz nazywając ją faszystowską świnią, ten zwrot wydawał mi się w tamtym momencie najodpowiedniejszy.
Nigdy nie zostało mi to wybaczone. Tak więc nauczycielka trzymała się ode mnie z daleka.
Dzięki tamtemu incydentowi poznałam Lucy. Siedziała obok mnie cały czas ale nie zwracała na mnie uwagi. Tak więc zostałyśmy najlepszymi przyjaciółkami.
***
- Noro Alice White gdzie mój błyszczyk!- wykrzyknęła Lucy.- Leżał w kosmetyczce.- chwila ciszy- Oddawaj!- krzyknęła waląc w drzwi łazienki.
- Nie mam go- odkrzyknęłam zakręcając błyszczyk i wrzucając go do drugiej kosmetyczki Lucy.
- Kłamiesz- złapała mnie za rękę ze śmiechem. - malowałaś nim usta.
- Skąd wiesz?- zdziwiłam się.
- Pachniesz porzeczkami.- uśmiechnęła się szeroko i szturchnęła mnie biodrem- Przymknę na to oko. Tym razem.
- Już więcej nie będę go ruszać moja pani.- ukłoniłam się nisko i wybiegłam ze śmiechem z pokoju.
Lucy to jedyna prawdziwa przyjaciółka jaką mam.
Ruszyłam biegiem na trening. Jestem niegrzeczną dziewczynką, dlatego za karę muszę chodzić na dodatkowe treningi. Lubię swoją trenerkę, ponieważ nie zadaje zbędnych pytań nie narzeka na mnie tylko poprawia. Dobrze zrobiony wykop nagradza uśmiechem.
Wchodząc na salę gimnastyczną ściągnęłam włosy w wysoki kucyk. Lubiłam swoje długie włosy. Nie chciałam ich ścinać.
- Co dzisiaj robimy Arline- powiedziałam otwierając drzwi. Ale czekała mnie niespodzianka. Obok Arline stał wysoki mężczyzna.- Kto to?- zapytałam.
Miał włosy koloru zboża długie do podbródka, wysokie kości policzkowe, wydatne usta i jadeitowe oczy lustrujące mnie ze spokojem.
- To Christian Mayson twój nowy trener. Powiedziałam mu na czym skończyłyśmy więc nie będziecie mieli problemów z dobraniem ćwiczeń.
- To znacz, że już nie będziesz mnie uczyć.- niedowierzanie w moim głosie było bardzo wyraźne.
- Kochanie ja mam inne obowiązki.- odpowiedziała i ruszyła w stronę drzwi.- Noro przecież będziesz mnie widywać każdego dnia na lekcji języków.
- To nie to samo.- odpowiedziałam krzyżując ręce na piersiach. - Od czego zaczynamy trenerze.- zwróciłam się do Christiana a on spoglądając mi w oczy i złapał za klucz. Otworzył drzwi do jakiegoś ciemnego pomieszczenia i zapalił światło. Pod ścianą stało pięć manekinów.
- Może zaczniemy od pchnięcia sztyletem.- powiedział z uśmiechem a jego głos brzmiał miękko odbijając się echem od ścian sali.
wtorek, 6 sierpnia 2013
Prolog
*
Świszczący oddech który wypuszczała z płuc natychmiast zmieniał się w parę szybującą ku górze aby tam rozpłynąć się i zmieszać z powietrzem. Pod jej butami skrzypiał śnieg kiedy w szaleńczym biegu brnęła przez zaspy. Białe płatki śniegu opadały na jej jasne włosy. Cel był już blisko. Ulica Quick Road jest tuż za rogiem- myśli szaleńczo gnały próbując dogonić zmęczone ciało.- Numer domu 14, nie nie... 13. Odchyliła niepewnie zawiniątko tulone w ramionach aby choć ostatni raz ujrzeć maleńką twarzyczkę swojego dziecka.
Odgłosy pogoni były coraz bliżej. Huk wystrzału z broni palnej odstraszył nawet ptaki. Kobieta obejrzała się za siebie. Niedaleko zobaczyła postać swojej młodszej siostry pochylającej się nad ciałem martwej strzygi z błyszczącym w świetle latarni sztyletem w jednej ręce i pistoletem w drugiej.
- Biegnij Isabel- krzyknęła i kobieta ruszyła biegiem do celu. Słyszała jeszcze za sobą odgłosy walki. Wystrzały z pistoletu powarkiwania strzyg i wojownicze okrzyki jej siostry.
Po kilku minutach znalazła się pod drzwiami wysokiej kamienicy. Wchodząc na schody ucałowała swój skarb i ułożyła koszyczek pod drzwiami razem z dwoma listami. Nadusiła dzwonek i ukryła się w cieniu pobliskiego dębu aby zobaczyć czy dobrze robi oddając swoją córkę właśnie tej rodzinie. Czy ją zechcą?
Po chwili w drzwiach pojawiła się szczupła kobieta. Z jej ust wydarł się cichy okrzyk. Za nią w drzwiach stanął mężczyzna. Kobieta wzięła koszyczek rozejrzała się po okolicy i zabrała go do środka.
Na dębie pod , którym stała Isabel był jeden uschły liść, który tak wytrwale opierał się podmuchom zimnego wiatru i śniegu.
Jej myśli błądziły wokół dziecka, które oddała. Będziesz jak ten samotny listek przetrwasz najgorsze aby później spotkało cię to lepsze.
Odchodząc spod domu tych ludzi rozejrzała się wokół by sprawdzić czy nigdzie nie czają się strzygi. Ruszyła ulicą aby dotrzeć do samochodu ukrytego pomiędzy kamienicami dwie ulice dalej.
Wychodząc za róg ujrzała swój samochód okryty czapą śniegu. A obok niego ciało swojej siostry.
- Alice, nie.- wykrzyknęła a z jej oczu mimowolnie popłynęły łzy. Ruszyła biegiem w jej stronę.
Nagle jakaś ciemna postać pchnęła ją na pobliski mur. Jęknęła cicho. I osunęła się pod ścianę. Przed oczami migały jej czarne plamki.
Wysoka postać złapała ją za szyję i przydusiła do ściany.
- Gdzie ona jest?!- wycharczała jej prosto w ucho prześladowczyni.-Gdzie dziewczynka?!
- Nie ma jej tu, w tym mieście, w tym kraju a co najśmieszniejsze na tym kontynencie. - wykrztusiła.-Nie znajdziesz jej.
- Zobaczymy.- warknęła i upuściła Isabel na śnieg by potem zrobić sobie ucztę ze świeżej krwi brutalnie odebranej. Bo taka smakowała najlepiej.
Nigdy cię nie dostaną moja malutka.-pomyślała kobieta zanim umarła.
Subskrybuj:
Posty (Atom)