poniedziałek, 23 grudnia 2013

Tajemnicze drzwi

    Krople rosy spływały po źdźbłach trawy i wsiąkały w ziemię. Promienie słońca prześwitywały przez korony drzew i muskały delikatnie kielichy rozkwitających róż. Na środku ogrodu stała biała altanka. Po jej ściankach wspinały się róże w odcieniu krwistej czerwieni. Kamienna ścieżka rozwidlała się i prowadziła w głąb ogrodu do oczka wodnego pełnego złotych rybek. Cudna woń kwiatów roznosiła się po całym ogrodzie. Na klombie rosły białe lilie, których woń mieszała się z zapachem kwiatów wiśni i róż tworząc bajeczną mieszankę. Zrzuciłam buty i zanurzyłam stopy w miękkiej trawie. Tristan puścił moją dłoń i przyciągnął mnie do siebie. Zbliżył usta do mojego policzka a jego ciepły oddech łaskotał mnie w szyję.
     - Jesteś taka piękna.- mruknął mi do ucha. Okręcił sobie wokół palca kosmyk moich włosów i odwrócił głowę a jego wzrok spoczął na moich ustach. W jego czarnych jak węgle oczach czaił się dziwny zielony błysk. Może to tylko zieleń trawy odbija się w jego oczach. Nagle jego dłoń zsunęła się niżej na moje pośladki. Poczułam się dziwnie jakby to nie był Tristan, ale przecież miałam go przed sobą.
     - Przestań.- szepnęłam odpychając go. Posłał mi zdziwione i zawiedzione spojrzenie.
     - Myślałem, że jesteś zainteresowana rzucałaś mi takie gorące spojrzenia nad stołem w jadalni.- wyszczerzył zęby w uśmiechu.
     Chwileczkę  coś mi tu nie pasuje. Tristan w jadalni siedział obok mnie a nie na przeciwko i uśmiecha się rzadko, lekko podnosząc kąciki ust. Tak zdecydowanie coś to śmierdzi. Cofnęłam się i potknęłam o kamień. Upadłam w trawę wzburzając tumany kurzu.... nie kurzu tylko popiołu. Spojrzałam w stronę Tristana a jego oczy zabłysły na sekundę jadeitowym blaskiem. Jęknęłam z przestrachem. Jego brwi wygięły się w górę. Nagle z jego twarzy zaczęły odpadać płaty skóry ukazując gołą czaszkę. Zaśmiał się straszliwym głosem i szarpnął mnie do góry. Cały ogród natychmiast zmienił swój wygląd. Liście spadły z drzew zmieniając się w popiół. Woń kwiatów stała się smrodem zgnilizny. Oczko wodne pełne było krwi a altanka zmieniła się w zrujnowaną kupę desek przeżartych przez korniki. Dopiero po chwili dotarła do mnie bolesna prawda. Znalazłam się w piekle. Tristan był tylko iluzją a teraz za pomocą iluzji ogród zamienił się w pobojowisko. Za rękę trzymał mnie trup. Krzyknęłam przeraźliwie i wyszarpnęłam rękę z uścisku kościstej dłoni, która pod wpływem mojej silnej reakcji rozsypała się na kawałki.
     - Choć ze mną.- zaskrzeczał trup wyciągając drugą rękę w moją stronę.
     - Idź do diabła.- warknęłam i z całej siły przyłożyłam mu w tę kościstą mordę. Jego czaszka ze straszliwym hukiem roztrzaskała się o mur, a reszta ciała rzuciła się na mnie. Z krzykiem przerażenia puściłam się biegiem w stronę drzwi do posiadłości. Wbiegając po schodach wpadłam na Mysz.
     - Jak chodzisz kretynko.- warknęła w moją stronę. Zastanowiłam się czy nie porzucić jej na pastwę truposza, ale jednak złapałam ją za rękę i pociągnęłam za sobą. Usłyszałam jej krzyki sprzeciwu i po chwili krzyk przerażenia. Rzuciła się do drzwi swojego pokoju i zamknęła je z trzaskiem. Usłyszałam jeszcze jak zastawia je czymś. wbiegłam po schodach na drugie piętro i ruszyłam na koniec korytarza do swojego pokoju. Tuż przed drzwiami trup złapał mnie za kostkę i przewrócił na ziemię. Odwróciłam się na plecy i kopnęłam go w żebra. Wpadł na ścianę ale za chwilę podniósł się z powrotem. Wstałam i  zatrzasnęłam za sobą drzwi pokoju. Rzuciłam się do szafy i zastawiłam nią drzwi. Spod szafy wydobyły się tumany kurzu. Oparłam się o nią i odetchnęłam z ulgą. Nagle o drzwi coś się obiło.
Truposz próbuje przebić się przez moje barykady.- przemknęło mi przez myśl. Obróciłam się w stronę okna i zamarłam. W miejscu szafy były drzwi. Szafa poruszyła się i trzaski ustały. Odczekałam pięć minut i odetchnęłam z ulgą. Na korytarzu słyszałam zrzędliwe krzyki Myszy, która żaliła się, że będzie miała odciski po bieganiu w szpilkach. Nie odsunęłam nawet szafy gdyż zaintrygowały mnie te tajemnicze drzwi. Położyłam dłoń na klamce i pociągnęłam. Zamki zatrzeszczały i drzwi ustąpiły ukazując...

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Dar


     Srebrne sztućce połyskiwały w blasku świec odbitym światłem rysując wspaniałe wzory na suficie. Kamienne łuki w przejściach  delikatnie muskało światło pozostawiając je prawie całe ukryte w mroku. Nad moją głową wisiał żyrandol z kryształkami. Ciężkie burgundowe kotary przysłaniały okna. W ogromnym kominku palił się ogień grzejąc mnie w plecy a zapach domowego ogniska uspokajał myśli.
     - Mogę prosić do tańca?- obróciłam się w stronę, z której dobiegał głos. Tristan wyciągnął do mnie rękę. Zauważyłam, że ktoś włączył cichą muzykę i dwoje dampirów tańczyło już blisko kominka.
     - Tak.- odpowiedziałam podając Tristanowi rękę.
     Splótł palce jednej ręki z moimi a drugą owinął mnie w talii. Wirowaliśmy w rytm muzyki rzucając sobie ukradkowe spojrzenia i półuśmiechy. Gdy muzyka się skończyła usiedliśmy za stołem i zauważyłam, że ciemna postać z końca stołu zniknęła bez śladu a reszta towarzystwa rozkręciła się na dobre rzucając żartami goniąc się po salonie i rozmawiając przy stole. Zauważyłam, że dziewczyna siedząca naprzeciwko mnie rzuca mi spod rzęs nienawistne spojrzenia.
     - Czemu wydaje mi się, że nie jestem tu mile widziana?- szepnęłam Tristanowi pokazując wzrokiem na moją prześladowczynię.
     - To tylko Mysz. Nie zwracaj na nią uwagi, udaje królową śniegu.- odszepnął i uśmiechnął się.
     - Alice co jest w tobie tak wyjątkowego, że ten mroczny facet jechał aż tak daleko dla takiej...- nie skończyła tylko wskazała na mnie ręką. Mysz miała czarne włosy i szare oczy przepełnione nieufnością i wyższością godną królowej. Czarny aksamit jej sukni i boa owinięte wokół jej szyi sprawiały, że nie pasowała tu. Wyglądała jakby zeszła z okładki pisma o modzie. - Czym władasz?
     -Masz na myśli miecz czy włócznię?- odpowiedziałam z miną niewiniątka. Coś mówiło mi, że nie mogę jej ufać. Usłyszałam delikatny śmiech Tristana. Mysz momentalnie poczerwieniała.
     - Mam na myśli żywioł kretynko.- syknęła pochylając się nad stołem.- Nie jesteś tu bez powodu. Każdy z nas jest wyjątkowy na swój sposób. - powiedziała i odchyliła się w na krześle.- To jak pokarzesz co umiesz, czy może s i ę  b o i s z?- ostatnie słowa zaakcentowała dobitnie patrząc mi w oczy z wyższością.
     Oj niedobrze dziewczynko drażnić bestię- przebiegło mi przez myśl. Wstałam od stołu i podeszłam do niej kipiąc złością. Złapałam za koniec boa a ono momentalnie zajęło się ogniem. Mysz krzyknęła, zrzuciła boa na ziemię i przydeptała lakierowaną szpilką.
     - Nie chcesz ze mną zadzierać kochanie.- syknęłam jej do ucha, a gdy wychodziłam z salonu posłałam jej całusa. Na jej twarzy malowało się zdumienie zmieszane z zaskoczeniem.

     Ruszyłam po schodach wściekle tupiąc i szarpiąc za suknię by unieść ją do góry żeby nie przydeptać jej brzegów. Z impetem wpadłam do swojego pokoju i zatrzasnęłam drzwi nogą rzucając się na łóżko. Czułam się jakby tysiące małych igiełek wbijał mi się w serce. Musiałam wyładować emocje więc przydusiłam poduszkę do twarzy i wściekle krzyknęłam. Po paru chwilach wstałam i zaczęłam okładać poduszkę aż się uspokoiłam. Zmęczona chciałam się przebrać w spodnie ale  w szafie znalazłam tylko sukienki. Zmieniłam lodowaty błękit na zieleń łąk. Krótka zwiewna sukienka bez ramiączek dodała mi wyglądu wakacyjnej piękności.
    - Brakuje tylko kremu do opalania i słońca...-mruknęłam do siebie stojąc przed lustrem. Sięgnęłam po plecak leżący na podłodze. Pasek zahaczył o deskę w podłodze. Szarpnęłam za niego i deska odskoczyła ukazując schowek. W ciemności widziałam rozmazany kształt. Czyżby książka? Nagle z zadumy wyrwało mnie ciche pukanie do drzwi. Wcisnęłam deską z powrotem i cisnęłam plecakiem w kąt zakrywając ostający koniec drewna. Podbiegłam cicho do drzwi i uchyliłam. W korytarzu stał Tristan. Opierał się ramieniem o ścianę z założonymi na krzyż ramionami posłał mi to jedno ze swoich tajemniczych spojrzeń.
    - Wszystko w porządku?- spytał cicho a w jego oczach pojawił się troska.
    - Tak.- odpowiedziałam spuszczając wzrok.
    - Nie przejmuj się nią. Wywyższa się bo nie lubi odrzucenia. Woli gdy ludzie ją wielbią.- szepnął.
    - Nie tędy droga.- prychnęłam. Na jego ustach igrał uśmiech. Złapał mnie za rękę i wyciągnął z pokoju. Pod jego dotykiem przeszedł mnie dreszcz.
    - Chcę ci coś pokazać.-pociągnął mnie przez korytarz.
    - Co Mysz miała na myśli mówiąc, że władamy żywiołami?- przystanął na chwilę i wypuścił moją dłoń.
    - Każdy z obecnych tu dampirów posiada dar. Nie wiem po co nas tu zbierają ale mają w tym jakiś cel. Ten facet, który siedział z nami przy stole przewodzi temu wszystkiemu. Jesteśmy marionetkami jego wielkiego planu. Dał mi to do zrozumienia pierwszego dnia gdy się tu znalazłem. Dziwi mnie tylko to, że ciebie nie traktował tak jak innych. Musisz być bardzo ważna.
    - Jakim żywiołem władasz?-spytałam ciekawa.
Uniósł brwi i mruknął ciągnąc mnie dalej przez korytarz.
    - Ogniem tak jak ty. Tylko, że nie mam takiej mocy jak ty. Nie umiem podpalać przedmiotów. Przydaję się tylko jako pochodnia.- wzruszył ramionami i pchnął dwuskrzydłowe drzwi otwierając je na oścież. Widok zaparł mi dech w piersiach.

niedziela, 27 października 2013

Czarne oczy

     Jedwab gładził moją nagą skórę. Pieścił moje delikatne ciało. Lodowaty błękit sukni idealnie pasował do moich oczu. Włosy spięłam w wysoki kok, z którego i tak wymknęło się już kilka pasemek. Rozcięcie z boku sukni odsłaniało moje zgrabne nogi. Założyłam jedyne buty, które znalazłam. Kryształowe pantofelki.
     - Ale ze mnie seksowny kopciuszek.- mruknęłam schodząc krętymi schodami na korytarz.
     Stukanie sztućców i śmiechy ludzi doprowadziły mnie do wielkiego salonu z bogato zastawionym stołem. Za stołem siedziały trzy dampirki i czterech dampirów, którzy nie zwrócili na mnie najmniejszej uwagi skupiając się na żartach jakie opowiadali chłopcy.
     Wszyscy siedzieli obok siebie na jednym końcu stołu. Drugi pogrążony był w mroku. Czyjaś postać kryła się w ciemnościach raz po raz wtrącając miękkim głosem jakieś słówko do rozmowy. Znałam ten głos, ale nie mogłam sobie przypomnieć kto zwracał się do mnie głosem miękkim niczym mgiełka otaczająca nasze myśli. Głos pieścił moje zmysły. Gładził je delikatnie aż rozpływałam się w rozkoszy. Wszystkie moje zmysły krzyczały: Czy normalny człowiek może mieć taki głos? Czy to nie twój wróg? Zostaw! Uciekaj! Ratuj się!
     Czyjeś czarne oczy wpatrywały się we mnie odciągając od ciemności i głosu, który znałam. Czyjaś delikatna dłoń zacisnęła się na moim ramieniu prowadząc mnie w najdalszą część stołu. Ktoś odsunął przede mną krzesło i przysunął gdy na nim usiadłam. Ta ciepła dłoń cały czas spoczywał na moim ramieniu a czarne oczy dalej wpatrywały się we mnie. Czyjeś usta przybliżyły się do mojego ucha. Czyjś ciepły oddech muskał moją skórę. Czyjś szept niczym szum liści na wietrze rozwiał ciemność.
     Właściciel czarnych oczu usiadł obok mnie spoglądając na mnie nieodgadnionym wzrokiem. Przesunął dłonią po moim nagim ramieniu i opuścił ją.
     - Wszystko w porządku?- spytał chłopak cudownie tajemniczym głosem.
     Sprawiał, że czułam się jak prawdziwy kopciuszek przy spotkaniu z księciem. Jego głos kojarzył mi się z ciepłym karmelem kapiącym z łyżki.
    Miał nieprzyzwoicie długie rzęsy, których pozazdrościłaby mu każda dziewczyna poza mną. Czupryna czarnych włosów ułożona w artystyczny nieład na głowie. Wysokie kości policzkowe. Wydatne usta. Mroczny facet. Mmmmm.
     Ubrania pasowały do jego oczu i włosów. Mianowicie wszystko czarne.
     - Tak, jasne. Dzięki.- posłałam mu ciepły uśmiech. Ne wiem już jak dawno uśmiechałam się tak do chłopaka. Takie uśmiechy dzieliłam tylko z Lucy, ale ten chłopak emanował spokojem, który dał mi pewność, że mogę mu zaufać.
    Ścisnął moją dłoń aby mi dodać otuchy.
    Na drugim końcu pokoju zabrzęczał kieliszek. Wszyscy spojrzeli w tamtą stronę. Hipnotyzujący głos obwieścił moje przybycie.
     - Chciałbym wam przedstawić Alice waszą nową współlokatorkę. Bądźcie dla niej mili. - przerwał na chwilę - Tristanie czy byłbyś tak dobry i oprowadził Alice?
    -Dobrze.- odpowiedział czarnooki chłopak.

piątek, 11 października 2013

Ale wpadka

     Zamknij oczy. Zamknij oczy i spróbuj sobie wyobrazić przepaść bez dna i mały skrawek lądu. Stoisz na krawędzi z rozpostartymi ramionami, by złapać w swe dłonie ostatnie promienie słońca. Ostatnia chwila by zobaczyć jak chowa się za horyzontem. 3...2...1. Oblewa cię ciemność. Wlewa ci się za koszulkę. Przykleja do ciała.
     Nagle widzisz małe światełko zbliżające się do ciebie. Wyciągasz swoje poranione dłonie. Łapiesz je i przyciągasz do swego ciała. Wnika w twoją duszę. Napełnia cię po brzegi miłością i spokojem. Zagłusza strach, który mimowolnie próbuje się przebić przez tę cukierkową zaporę.
     Ogarnia cię dziwne uczucie. Czujesz się oszukana. Czyjeś śliskie dłonie popychają cię w przepaść. Spadasz. Wokół pełno jest cieni. Rozdzierają twoje ubranie na strzępy. Łapią cię za włosy. Widzisz obrazy pełne cierpienia. Nagle słyszysz szept.
     - Nie ukryjesz się przede mną. Wyczuwam twój strach... Znalazłem cię! 
Budzisz się i krzyczysz.

     Z krzykiem zsunęłam się z łóżka na czerwony dywan. Czy aby na pewno to moje łóżko?
    Na pewno nie moje. Brakuje mojej zielonej pościeli w kwiatki. Mojej turkusowej poduszki. To nie mój pokój. Nie moja szafka. Nie moje buty. Nic tu nie jest moje. Nawet wazon z orchideą stojący w oknie. Rozejrzałam się w około. Szarawe ściany, odłażąca tapeta, kurz na książkach. Stare komody. Szafa pełna ubrań. Wieczorowych ubrań. I list.
     Starannie zapakowany list w zdobioną małymi kwiatkami kopertę. Zaadresowany był do mnie, ponieważ złotymi literami napisano wyraźnie Alice White.  Sięgnęłam po niego i delikatnie otworzyłam. W środku była zapisana starannym pismem kartka. Już od dawna nikt tak nie pisze. Litery zdobione były przeróżnymi zawijasami, przekrzywione w prawą stronę.
Treść jednak nie była zachęcająca.

     Alice White

      Na pewno już zapoznałaś się ze swoim  nowym pokojem. Radzę ci się do niego przyzwyczaić bo nie prędko się stąd wydostaniesz. Może nawet wcale. 


     - Już to widzę Nie zamierzam siedzieć tu zbyt długo.
Nagle na kartce zaczęły pojawiać się nowe słowa.

     Jak to, nie zamierzasz współpracować? Radzę ci nie złość mnie bo to się źle skończy dla ciebie lub twoich współlokatorów.

     - To ja mam współlokatorów?

     Myślałaś, że tylko ty jedyna jesteś mi potrzebna. Głupiutka Alice. Mogę tak na ciebie mówić?  Szczerze, nie podoba mi się imię Nora. Nie pasuje do ciebie. Jesteś pełna tajemnic, a imię Nora jest takie... nijakie.

     -Jak on śmie!- wykrzyknęłam.

      Nie wydaje mi się, że cie obraziłem. Powiedziałem tylko to co myślę. A teraz łaskawie zajrzyj do szafy i załóż coś odpowiedniego na kolację. Później podam ci szczegółową mapę domu. Tylko nie myśl, że możesz uciec. Gdy zrobisz cokolwiek co będzie wyglądało dziwnie twoi współlokatorzy będą cierpieć tortury i nigdy ci tego nie wybaczą. Zginą powoli w męczarniach.

    - Ok. Będę grzeczna.

      To dobrze... Pospiesz się za piętnaście minut zaczyna się kolacja. 

     Ciekawe co tym razem mnie zaskoczy.

czwartek, 5 września 2013

Oczy w mroku


     Natarczywe walenie w drzwi nie ustawało. Spojrzałam na zegarek. 12 po pierwszej. Jęknęłam i nakryłam głowę poduszką usiłując odciąć się od rzeczywistości i zasnąć.
     - Nora bo ominie cię niespodzianka.- szepnął pełnym bezradności głosem mężczyzna.
     - Ta jasne. - odburknęłam mocniej naciągając poduszkę na głowę.
     - Chcesz mnie zmusić do wyważenia drzwi?
     - Już idę.- odwarknęłam i sturlałam się z łóżka na podłogę ściągając kołdrę,która owinęła mi się wokół kostki. Przycisnęłam poduszkę do piersi i nie schyliłam się nawet by odplątać kołdrę tylko ruszyłam do drzwi.
     Uwielbiam niespodzianki. Ale tylko te fajne. A rzadko są fajne. Zwłaszcza te, które są robione przez nauczycieli, aż przeszedł mnie dreszcz obrzydzenia na samą myśl.
    Brnęłam wolno przez pokój i widocznie zniecierpliwiłam gościa, który odpłacił mi się waleniem we drzwi. Uchyliłam je i wystawiłam głowę. Za drzwiami stał Noah widocznie podekscytowany.
     - Wstałaś śpiochu.- zmarszczył brwi i pokazał na mnie.- Jeszcze nie ubrana?
     - Noah jest pierwsza w nocy.- odparłam zrezygnowana.- Dziś byłam wolna od treningów. Nie mów mi, że jednak muszę iść.- spojrzałam na niego z wyrzutem.
     - Sądzisz, że fatygowałabym się tylko po to o pierwszej w nocy. Co za tupet.- odparł i skrzyżował ramiona na piersi.
     - Tylko mi się tutaj nie fochaj. O co chodzi?- spytałam już autentycznie zaciekawiona czym zasłużyłam sobie na rozbawione spojrzenie swojego rozmówcy.
    - Zabierają nas na zajęcia w terenie. - rozdziawiłam paszczę.
    - Żartujesz.
    - Nie, a tera zrusz dupsko i wskakuj w jakieś ciuszki masz dwa kwadranse na przygotowania.- zasalutował i odmaszerował w kierunku wyjścia.


***

     Pół godziny później stałam z innymi w szeregu wyposażona w broń. Ruszamy na bój.
     - Tylko pamiętajcie to są ćwiczenia, ale nie wolno się obijać. -usłyszałam głos Christana, ale go nie widziałam - Owszem są one z prawdziwymi strzygami, ale osłabiliśmy je. Odpowiadacie za siebie i swoich partnerów. Nauczyciele będą w pobliżu obserwując sytuacje. Pamiętajcie, że jeśli komuś stanie się krzywda może to oznaczać, że już z nami nie wróci. Ostrzegam walczcie jakby od tego zależało życie wasze i waszych partnerów, bo tak będzie. Gotowi.- krzyknął.
     - Gotowi.- odkrzyknęliśmy.
     - No to jazda!
     Ruszyliśmy ze swoimi partnerami przydzielonymi nam przez mentorów. Moim był Noah, który bardzo dobrze walczył. Na niebie zawisnął napęczniały jak dynia księżyc oświetlając kawałki ziemi, których nie zakrywały gałęzie drzew. Biegłam przez zarośla obrastające polankę. Noah biegł tuż za mną. Musimy poczekać na sygnał. Wtedy wypuszczą strzygi.  Odwróciłam się i wskazałam na gałąź, która na pewno by mnie utrzymała. Mr. N potaknął  mi i wskazał na siebie potem na wielką omszałą kłodę.
     Zwinnie wspięłam się na gałąź i ścisnęłam w ręku sztylet gotowa do skoku. Nagle powietrze przeszył gwizd jak od lokomotywy.
     Otaczały nas szelesty i trzaski łamanych gałązek, ciche powarkiwania i jęki. Zbliżały się. A było ich dużo, zdecydowanie zbyt dużo. Chyba pięć strzyg biegło w naszym kierunku. Skoczyłam na jedną i wylądowałam na niej. Przewróciła się na plecy a ja zatopiłam sztylet w jej piersi. W następnej sekundzie wyszarpnęłam go i rzuciłam się na kolejną strzygę. Kopnęłam ją w udo czym sprawiłam, że się zachwiała, to wystarczyło wyprowadziłam prosty cios w brzuch i po chwili mój sztylet  przebijał kolejne ciało. Zostały trzy, albo i nie. Noah pokonał jedną. Teraz rzucały się na niego dwie pozostałe. Odepchnęłam jedną na drzewo i kopnęłam w żołądek. Odparowała ciosem dwa razy silniejszym. Trafiła w mój policzek. Odrzuciło mnie do tyłu a ona rzuciła się na mnie. Obróciłam się w bok i z całej siły trzasnęłam ją łokciem w twarz. A masz suko! Noah zdążył pokonać swoją i zatopił sztylet w tej stojącej przede mną.
     - Dzięki.- szepnęłam odgarniając włosy z czoła.
     - Nie ma...- nie dokończył, gdyż jego klatkę piersiową z chrzęstem przeszyła srebrna strzała. Krzyknęłam. Noah tylko spojrzał na grot wystający z jego piersi i upadł na kolana, a z rany ciekła mu krew. Podbiegłam do niego i podtrzymałam go zanim całkowicie osunął się na ziemię.
     - Wytrzymaj.- szepnęłam przez łzy. Dlaczego nauczyciele nie dali nam walkie-talkie. Wyciągnęłam latarkę z kieszeni i dałam znaki na pomoc.
     Ułożyłam Noaha pod drzewem i wyciągnęłam sztylet gotowa go bronić. Co chwila spoglądałam  na niego a on za każdym razem próbował się uśmiechnąć. Nagle coś skoczyło w moją stronę z zarośli i złapało mnie za nogę, upadłam. Kopnęłam z całej siły uwalniając się. Zerwałam się na równe nogi i obróciłam, a na mojej twarzy wylądował kawałek materiału. Ktoś przyciskał mi szmatkę do twarzy. Pewnie chce mnie... wszystkie myśli wyparowały mi z głowy. Świat wokół pociemniał a ja osunęłam się w czyjeś ramiona niezdolna poruszyć się, ani otworzyć oczu.

środa, 28 sierpnia 2013

Wycieczka

     Noc była chłodna. Ścieżki oświetlał blask księżyca sprawiając, że wyglądały nieziemsko. Jak droga ku wieczności.
     Wymknęłam się z pokoju, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Nie mogłam spać dręczyły mnie koszmary. Przemknęłam niepostrzeżenie omijając strażników na nocnej warcie. Wiatr muskał moją zmęczoną twarz. Spoglądając w gwiazdy rozmyślałam jakby to było gdybym była jedną z nich. Jedną z wielu spoglądających z wyższością na nędzny ludzki żywot.
     Nigdzie nie widziałam strażników więc usiadłam na ławce i spoglądałam w księżyc.  Nagle z rozmyślań wyrwały mnie czyjeś przyspieszone kroki.  Zerwałam się z ławki i ukryłam za drzewem. Któraś ze strażniczek biegła z jakimiś papierami, pewnie do dyrektorki. Nie zauważyła mnie. Była zbyt zajęta przeglądaniem papierów i próbą uniknięcia spotkania z podłożem.
     Gdy tylko zniknęła wyszłam z za drzewa i ruszyłam biegiem do dormitorium. Idąc korytarzem starałam zachowywać się jak najciszej. Strażnicy mieli bzika na punkcie bezpieczeństwa więc lepiej żeby mnie nie przyłapali. Stałam na rogu korytarza. Rozglądałam się wokoło szukając najmniejszej oznaki ich obecności. Było cicho, zbyt cicho. Tylko się nie denerwuj. Powtarzałam sobie te słowa jak mantrę. W pewnej chwili coś trzasnęło i usłyszałam trzepot skrzydeł. Strasznie się przestraszyłam i zdenerwowałam. O nie. Nie nie nie. Tylko nie to.
     Na szczęście zapłonęła tylko moja prawa dłoń. Próbowałam ją jakoś zakryć. Nagle rozległ sie przenikliwy gwizd. Usłyszałam kroki. Zbliżały się. Nie miałam gdzie się ukryć, więc wyjrzałam za róg. Ktoś na mnie wpadł wydając okrzyk zaskoczenia.
     - Hej co ty tu robisz Ali. - szepnął zaskoczony.
     - Noah to ty.
     - Pewnie, że ja. A teraz pozwolisz, że zabiorę cię ze sobą.
Złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę, z której przyszłam.
     - Czemu.
     - Goni mnie zgraja strażników. Będę miał straszne kłopoty gdy mnie znajdą razem z tobą poza dormitorium w nocy.
      Już nie opierałam się tylko brnęłam za Noahem przez egipskie ciemności które nas otaczały. Wbiegliśmy w pierwszy korytarz z prawej. Mr. N otworzył kluczem pierwsze napotkane drzwi.
     - Skąd masz klucz?- nauczyciele nie dawali uczniom kluczy nawet do zamknięcia za nimi klasy.
     - To klucz uniwersalny dostałem go od kuzyna. - spojrzałam na niego pytająco. Westchnął - Ojciec jego kolegi jest czarownikiem. Stworzył kilka kluczy otwierających każde drzwi także takie bez dziurek. Później ci wytłumaczę. Dobrze?- potaknęłam mu ruchem głowy.
      Zamknął drzwi za sobą i wsunął klucz do kieszeni. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Zasłonięte okna, więc co daje światło? Spojrzał na mnie i szturchnął mnie łokciem pokazując na moją dłoń. W odpowiedzi wzruszyłam ramionami i zacisnęłam dłoń w pięść. Wzięłam głęboki oczyszczający oddech i moja ręka przestała się palić.
     - Czad. - usłyszałam szept Noaha.- Umiesz to powtórzyć Noro?
     - Co konkretnie?
     - No zapalić się.- spojrzałam na swoje dłonie.
     - Nigdy na zawołanie. Zapalam się kiedy się wściekam lub denerwuję, albo jeszcze kiedy indziej. - machnęłam ręką.
     - Musisz nauczyć się nad tym panować.- przerwał na chwilę - Umiesz zapalić coś oprócz siebie?
     - Chyba obiekt na który nakierowuję swoje emocje. Ale muszę go dotknąć.
     - Poszli sobie.- powiedział nagle.
     Złapałam go za ramię - Dzięki Mr. N.
     - Nie ma za co Ali.- Posłał mi pokrzepiający uśmiech i rozeszliśmy się do swoich pokoi. Może naprawdę powinnam nauczyć się panować nad ogniem, który we mnie płonie.

piątek, 23 sierpnia 2013

Spotkanie



     Promienie słońca lizały panele i szafki. Rozbłyskując w szkiełkach zawieszonych pod sufitem tworzyły na ścianach skomplikowane wzory.
     Siedziałam wśród pogniecionej pościeli z głową opartą na kolanach. Zatopiona w oceanie rozmyślań spoglądałam przez oświetlone słońcem okno prowadzące na dziedziniec.
      Na parapecie usiadł ptak i niczym nieskrępowany rozpoczął swój poranny repertuar. Melodia jak cienka nić oplatała moje ciało wprawiając mnie w zachwyt. Wszystkie myśli wyparowały. Spoglądałam z zaciekawieniem na tego małego przybysza, z którego trzewi wydobywał się taki słodki głosik. Drzewa szumiały na wietrze, gałęzie trzaskały o siebie a liście ustępowały jakby pod ciężarem wielkiej dłoni przeczesującej ich korony.
     Postanowiłam sobie, że pójdę na poranny trening i przeproszę Christiana z swoje zachowanie. Może nie upokorzyłam się aż tak bardzo.
     Powolnym krokiem sunęłam w stronę okna. Otworzyłam je szerzej z trzaskiem odstraszając ptaszka. Ciepły wiatr owiał moją zmęczoną twarz. Wyciągnęłam dłoń w stronę słońca jakbym naprawdę mogła zamknąć je w swojej dłoni i schować do kryształowej szkatułki. Na mojej rozpostartej dłoni usiadł mały czarny ptak. Powoli przyciągnęłam ją do siebie razem z malutkim przybyszem. Nie odleciał nie przestraszył się mnie tylko przysunął ocierając się o moje ramie. Mały kruk zakrakał radośnie gdy przeciągnęłam dłonią po jego czarnych piórkach.
     - Malutki jesteś.- powiedziałam do niego.- Może powinieneś wrócić do domu.
     Wyciągnęłam rękę w górę czym zmusiłam kruka by odleciał. Spoglądałam jeszcze za nim jak odlatywał.


***


      Szłam (a raczej prawie biegłam) na salę gimnastyczną trzymając w ręku torbę. Otworzyłam drzwi i weszłam rozglądają się za swoim mentorem. Ani śladu żywej duszy. Może się obraził.  Nie mentor nie zostawiłby uczennicy bez nadzoru nawet gdyby był urażony.
     Za plecami usłyszałam szmer może chce mnie sprawdzić. Obróciłam się uderzyłam w napastnika.
     - Hej, uspokój się.- wykrzyknął Nicholas.
     - Och przepraszam nic ci nie jest.- spojrzałam na niego przerażona
     - To tak tu traktujesz facetów.- spojrzał na mnie z niedowierzaniem i pociągną mnie za kucyk.- Wcale im nie zazdroszczę.- jęknął i potarł udo.
     Zaśmiewałam się z niego dobre pół minuty aż musiał mną potrząsnąć żebym się uspokoiła.
     - Już dobrze nie rzucaj się Nicky. A tak właściwie co ty tu robisz.
     - Xena . Czy nie cieszysz się, że mnie widzisz. Jaka niewdzięczność.- prychnął i skrzyżował ręce na piersi.
     - Po pierwsze: nie mam na imię Xena. Po drugie: jesteś moim bratem, to oczywiste, że się cieszę.- mówiąc to wymierzyłam mu kuksańca.
     Przekomarzaliśmy się jeszcze chwilkę a później Nicholas pobiegł spotkać się z kolegami.
     Patrzyłam jeszcze za nim jak skręca na dziedziniec.
      Usłyszałam za sobą szmery i obróciłam się szybko. Za mną stała Arline  z nieciekawą miną.
     - Same kłopoty.- powiedziała tylko i pokręciła głową.
     - A gdzie Christian- zapytałam.
     - Strażnik Mayson poprosił o przydzielenie go do zadań w terenie- machnęła ręką i ruszyła  w przeciwległy kąt sali.
     - Ale dlaczego.- przeniósł się, niemożliwe.
     - Nie wiem. Nie podał powodów. Powiedział tylko, że ze mną będzie ci lepiej. 
     Rozdziawiłam usta w niedowierzaniu. Musiałam wyglądać teraz jak idiotka. Niemożliwe, że aż tak go dotknęły moje słowa, albo pomyślał, że to przez niego się rozpłakałam.
     Cóż chyba zostawię go w spokoju. Przeprosiny mogę sobie odpuścić.

środa, 21 sierpnia 2013

Koszmar

     Ciemność niczym koc otula twoje ciało. Wita cię jak starego przyjaciela. Otacza cię swoim ciałem aż uwierzysz, że nic ci nie grozi, że nie jesteś sam. Otula twoją szyję rękami jak szalikiem i zaciska by pozbawić cię ostatniego oddechu. Twe ręce i nogi krępują liny bezwładu. Twe ciało niczym kamień spada na dno. Twa dusza szybuje wysoko by tylko wyrwać się z objęć ciemności.
     A ty trzymając się nadziei niczym liny ratunkowej próbujesz złapać w swe dłonie upływające sekundy. Lecz one wyślizgują się spomiędzy twych bezwładnych palców i kryją po kątach twej podświadomości. Chcesz napełnić kieszenie sekundami by zyskać choć chwilę, która pozwoli uwolnić ci się z objęć śmierci. Twe ciało rozpaczliwie domaga się tlenu, którego pełno jest wokół. Ale tobie nie wolno go złapać i wepchnąć sobie do gardła. Nie możesz zrobić nic co pozwoliło by ci przetrwać.
     Odpływasz. Zatapiasz się w oceanie nieświadomości. Jak statek rozbity o skały. Jesteś kapitanem, który za nic w świecie nie opuści swej łodzi choćby płacił za to życiem. Jesteś kamieniem rzuconym do wody. Niczym niepotrzebny śmieć. Toniesz zapomniany w głębinie pełnej smutku i zapomnienia. Cierpienia.
     Toniesz.
     I umierasz.

     Budzę się z krzykiem na ustach. Ten sen... był okropny.
     Czuję się pusta jak jaskinia. Brzmi we mnie echo. Jestem jak jeden z tych czekoladowych króliczków kupowanych na Wielkanoc. Wyglądają jak pełne nadzienia czekoladki z niespodzianką w środku. Ale gdy tylko upuścisz jednego na ziemię rozpadnie się na 10 000 kawałeczków niczym szklana kula rzucona o ścianę. Zamienia się w nędzną kupkę czekoladowych skorupek. A twoje szczęście wycieka przez szczeliny w twej podświadomości.
      Czuję się jak zepsuta zabawka rzucona w kąt. Niepotrzebna. Niechciana. Zapomniana.
     Jestem wyprana z uczuć. Mam poszarpaną psychikę. Jakby do mojego umysłu wtargnęło rozwścieczone zwierze i dopełniło obrazu spustoszenia, którego wcześniej dokonałam sama odłączając uczucia. Niczym kabel wyrwany z kontaktu i rzucony w kąt by nie poddać się pokusie podłączenia go z powrotem. Jak zresetowany twardy dysk, na którym zapisane było całe życie. Wymazane gumką do mazania i zdmuchnięte w przepaść, która pozbawiona jest dna.
     Nasze ciało jest tylko nędzną skorupką przechowującą naszą duszę. Gdy tylko skorupka zrobi się krucha  i podatna na zło tego świata znika i uwalnia duszę, która szybuje ku górze na sąd ostateczny.
     Nasze życie nie ma sensu. Wszystko wokół jest pozbawione sensu  i monotonne. Naszym przeznaczeniem jest życie i śmierć. Wszystko jest zaplanowane od początku do końca. Nie ma w nim żadnej luki, która pozwoli obejść zasady. Nie możemy żyć wiecznie. Wszystko jest zaplanowane od początku do końca. A my jesteśmy częścią wielkiego planu.

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Dziwny mechanizm

     - Gdzie jest serce?- dobiegł mnie zza moich pleców głos mentora. wskazywał na manekina z ciemnymi włosami splecionymi w warkocza.
     - Tutaj.- odpowiedziałam waląc manekina w jego lewą stronę klatki piersiowej.
     - Źle.- odpowiedział .- Opuściłaś lekcje?
     - Tutaj?- spytałam uderzając w środek klatki trochę po lewej.
     - Ja nie wiem. A ty?
     - Ugh. Pewnie uważasz mnie za idiotkę?- spytałam.
     - Nie. Za uczennicę, która nie słucha na lekcjach.- wyprowadził mnie na dziedziniec.- A teraz za karę pobiegasz kilka kółeczek.- oznajmił.
     Spojrzałam na niego. Chyba sobie żartuje. Ja mam biegać za karę? Niedorzeczność.
     - Żartujesz prawda.- z jego twarzy zniknął uśmiech.- Nie żartujesz... Ale i tak nie pobiegnę. Miałeś mnie czegoś uczyć. Jak na przykład... no nie wiem... walczyć?
     - Naprawdę tego chcesz?
     - Tak?
     Stał tak jeszcze dwie sekundy gdy nagle zerwał się i robiąc idealny wykop uderzył mnie w łydkę a ja runęłam jak długa. Wściekłam się nie na żarty. Skoczyłam na równe nogi i krzyknęłam mu prosto w twarz.
     - Tak traktujesz swoje uczennice?!- w jego oczach zobaczyłam błysk wściekłości.
     - Kiedy nie wykonują ćwiczeń. Sama chciałaś walczyć Noro.- powiedział z naciskiem na ostatnie słowa.
      Coś we mnie pękło i zapłonęłam jak zapałka przeciągnięta po drasce. Moje ręce zajęły się żywym ogniem a na twarzy Christiana pojawiło się autentyczne przerażenie.
     - Od razu widać, że nie miałeś kontaktu z młodzieżą. Rodzice nie uczyli cię, że trzeba być miłym dla innych?- syknęłam z satysfakcją.
     - Naprawdę tak myślisz.- zapomniał, że stanęłam w ogniu i na jego twarzy widać było wściekłość.
     Złapałam się ręką za usta. Dopiero teraz zorientowałam się co powiedziałam. Z oczu trysnęły łzy. Odwróciłam się i ruszyłam biegiem w stronę dormitorium. Christian złapał mnie za rękę nie zważając na ogień.
     - Nora poczekaj, przepraszam.- po chwili cofnął ją i zamknął z sykiem. Oparzył się o mnie. Oparzyłam go.


***




     Biegłam przez korytarze pełne morojów i dampirów.  Wszyscy albo odsuwali się jak najdalej, albo otwierali usta ze zdziwienia. Nauczyciele przystawali by zobaczyć kto wywołuje takie zamieszanie. Wbiegłam do swojego pokoju i zatrzasnęłam drzwi. Z impetem rzuciłam się na łóżko zanosząc się płaczem . O dziwo nic nie zapłonęło od mojego dotyku.
     Po kilkunastu minutach uspokoiłam się i  ogień zaczął gasnąć. Jeszcze płonęły mi ręce gdy do pokoju wpadła zdyszana Lucy. Rzuciła mi się w ramiona. nic nie mówiąc. Nie poparzyłam jej. Nie zapłonęła żadna część jej garderoby. Lucy także płakała. Spoglądając jej w oczy spytałam co się stało odsuwając swoje smutki na bok. Okazało się , że kilku chłopaków wyśmiewało ją dlatego, że nie obrała jeszcze specjalizacji.
     - Lucy. Niedługo na pewno wybierzesz swoją specjalizację.- pogłaskałam ją po włosach i przytuliłam.
      Uśmiechnęła się do mnie przez łzy.
     - Ty to zawsze umiesz mnie pocieszyć chociażby to co mówisz nie było prawdą.-otarła łzy i przytuliła się do mnie jeszcze raz.
     - A tobie co się stało?- spytała zaciekawiona spoglądając na rozmazany tusz na mojej twarzy.

piątek, 9 sierpnia 2013

Nowy nauczyciel

16 lat później
     Miętosząc w ręku list od matki rozwinęłam go i przeczytałam po raz 10-tysięczny. I podkreśliłam najistotniejsze rzeczy.

Kochana Noro!
(ten list napisałam dla ciebie więc tylko ty możesz go ujrzeć)
     Jeśli to czytasz to ja na pewno już nie żyję. Nie myśl tylko, że porzuciłam cię dlatego, że jestem nieodpowiedzialną matką. Oddałam cię bo przy mnie nie byłabyś bezpieczna. Nie wiem nawet czy przeżyłabyś choć miesiąc.

     Pewnie wiesz, że nie jesteś taka jak inne dzieci.  Jesteś dampirem. Potomkinią morojów (wampirów) i ludzi. Nie oznacza to, że jesteś gorsza. Chciałabym abyś szkoliła się na strażniczkę. Strażnik to dampir chroniący wyznaczonego mu moroja przed strzygami.  Chyba wiesz już, że strzygi nie są wampirami takimi jak moroje. To krwiożercze bestie.

     Można je zabić tylko poprzez : spalenie, ugodzenie srebrnym sztyletem w serce lub odcięcie głowy. 
     Ich serca są dodatkowo chronione . Trzeba morderczego treningu i siły aby nauczyć się jak dobrze trafić w ich serca zabijając je a nie tylko raniąc. 

     Nie chcę abyś dla dobra morojów porzuciła swoje dotychczasowe życie. Ale  wiec, że twoje miejsce jest u boku morojów i dampirów. 

     Moroje uznają królów i królowe , którzy mają swoją siedzibę. Dwór królewski znajduje się gdzieś w USA nie wiem gdzie dokładnie. Królowej strzegą najlepsi strażnicy w kraju. Marzeniem każdego dampira jest doświadczyć tego zaszczytu. I obyś ty także mogła.  


Twoja kochająca mama 
Isabel White
      

     Pierwszy raz przeczytałam ten list gdy miałam 3 latka . Oznajmiłam wtedy rodzicom, że idę do przedszkola. Oczywiście wiedzieli, że jestem dampirem inaczej nigdy nie dostałabym się do Akademii św. Władimira.
      Nigdy nie polubiłam swojej pierwszej nauczycielki. Gdy tylko pod koniec pierwszego tygodnia nauki kazała mi napisać swoje imię i nazwisko, oznajmiłam  jej, że umiem je napisać bez jej pomocy. Złapałam zeszyt i rzuciłam jej prosto w twarz nazywając ją faszystowską świnią, ten zwrot wydawał mi się w tamtym momencie najodpowiedniejszy.
     Nigdy nie zostało mi to wybaczone. Tak więc nauczycielka trzymała się ode mnie z daleka.
     Dzięki tamtemu incydentowi poznałam Lucy. Siedziała obok mnie cały czas ale nie zwracała na mnie uwagi. Tak więc zostałyśmy najlepszymi przyjaciółkami.

***

     Siedziałam przed lustrem w łazience malując usta porzeczkowym błyszczykiem. Spoglądając w lustro zobaczyłam szczupłą niską dziewczynę o śnieżnobiałych włosach, wydatnych malinowych ustach i oczach koloru ciemnego błękitu.
     - Noro Alice White gdzie mój błyszczyk!- wykrzyknęła Lucy.- Leżał w kosmetyczce.- chwila ciszy- Oddawaj!- krzyknęła waląc w drzwi łazienki.
     - Nie mam go- odkrzyknęłam zakręcając błyszczyk i wrzucając go do drugiej kosmetyczki Lucy.
     - Kłamiesz- złapała mnie za rękę ze śmiechem. - malowałaś nim usta.
     - Skąd wiesz?- zdziwiłam się.
     - Pachniesz porzeczkami.- uśmiechnęła się szeroko i szturchnęła mnie biodrem- Przymknę na to oko. Tym razem.
     - Już więcej nie będę go ruszać moja pani.- ukłoniłam się nisko i wybiegłam ze śmiechem z pokoju.
     Lucy to jedyna prawdziwa przyjaciółka jaką mam.

     Ruszyłam biegiem na trening.  Jestem niegrzeczną dziewczynką, dlatego za karę muszę chodzić na dodatkowe treningi. Lubię swoją trenerkę, ponieważ nie zadaje zbędnych pytań nie narzeka na mnie tylko poprawia. Dobrze zrobiony wykop nagradza uśmiechem.
     Wchodząc na salę gimnastyczną ściągnęłam włosy w wysoki kucyk. Lubiłam swoje długie włosy. Nie chciałam ich ścinać.
     - Co dzisiaj robimy Arline-  powiedziałam otwierając drzwi. Ale czekała mnie niespodzianka. Obok Arline stał wysoki mężczyzna.- Kto to?- zapytałam.
     Miał włosy koloru zboża długie do podbródka, wysokie kości policzkowe, wydatne usta i jadeitowe oczy lustrujące mnie ze spokojem.
     - To Christian Mayson twój nowy trener. Powiedziałam mu na czym skończyłyśmy więc nie będziecie mieli problemów z dobraniem ćwiczeń.
     - To znacz, że już nie będziesz mnie uczyć.- niedowierzanie w moim głosie było bardzo wyraźne.
     - Kochanie ja mam inne obowiązki.- odpowiedziała i ruszyła w stronę drzwi.- Noro przecież będziesz mnie widywać każdego dnia na lekcji języków.
     - To nie to samo.- odpowiedziałam krzyżując ręce na piersiach. - Od czego zaczynamy trenerze.- zwróciłam się do Christiana a on spoglądając mi w oczy i złapał za klucz. Otworzył drzwi do jakiegoś ciemnego pomieszczenia i zapalił światło.  Pod ścianą stało pięć manekinów.
     - Może zaczniemy od pchnięcia sztyletem.- powiedział z uśmiechem a jego głos brzmiał miękko odbijając się echem od ścian sali.

wtorek, 6 sierpnia 2013

Prolog

     *
      Świszczący oddech który wypuszczała z płuc natychmiast zmieniał się w parę szybującą ku górze aby tam rozpłynąć się i zmieszać z powietrzem. Pod jej butami skrzypiał śnieg kiedy w szaleńczym biegu brnęła przez zaspy. Białe płatki śniegu opadały na jej jasne włosy. Cel był już blisko. Ulica Quick Road jest tuż za rogiem- myśli szaleńczo gnały próbując dogonić zmęczone ciało.- Numer domu 14, nie nie... 13.
      Odchyliła niepewnie zawiniątko tulone w ramionach aby choć ostatni raz ujrzeć maleńką twarzyczkę swojego dziecka.
      Odgłosy pogoni były coraz bliżej. Huk wystrzału z broni palnej  odstraszył nawet ptaki. Kobieta obejrzała się za siebie. Niedaleko zobaczyła postać swojej młodszej siostry pochylającej się nad ciałem martwej strzygi z błyszczącym w świetle latarni sztyletem w jednej ręce i pistoletem w drugiej.
     - Biegnij Isabel- krzyknęła i kobieta ruszyła biegiem do celu. Słyszała jeszcze za sobą odgłosy walki. Wystrzały z pistoletu powarkiwania strzyg i wojownicze okrzyki jej siostry.
     Po kilku minutach znalazła się pod drzwiami wysokiej kamienicy. Wchodząc na schody ucałowała swój skarb i ułożyła koszyczek pod drzwiami razem z dwoma listami. Nadusiła dzwonek i ukryła się w cieniu pobliskiego dębu aby zobaczyć czy dobrze robi oddając swoją córkę właśnie tej rodzinie. Czy ją zechcą?
      Po chwili w drzwiach pojawiła się szczupła kobieta. Z jej ust wydarł się cichy okrzyk. Za nią w drzwiach stanął mężczyzna. Kobieta wzięła koszyczek rozejrzała się po okolicy i zabrała go do środka.
     Na dębie pod , którym stała Isabel był jeden uschły liść, który tak wytrwale opierał się podmuchom zimnego wiatru i śniegu.
     Jej myśli błądziły wokół dziecka, które oddała. Będziesz jak ten samotny listek przetrwasz najgorsze aby później spotkało cię  to lepsze.
     Odchodząc spod domu tych ludzi rozejrzała się wokół by sprawdzić czy nigdzie nie czają się strzygi. Ruszyła ulicą aby dotrzeć do samochodu ukrytego pomiędzy kamienicami dwie ulice dalej.  
     Wychodząc za róg ujrzała swój samochód okryty czapą śniegu. A obok niego ciało swojej siostry.
     - Alice, nie.- wykrzyknęła a z jej oczu mimowolnie popłynęły łzy. Ruszyła biegiem w jej stronę.
     Nagle jakaś ciemna postać pchnęła ją na pobliski mur. Jęknęła cicho. I osunęła się pod ścianę. Przed oczami migały jej czarne plamki.
     Wysoka postać złapała ją za szyję i przydusiła do ściany.
     - Gdzie ona jest?!- wycharczała jej prosto w ucho prześladowczyni.-Gdzie dziewczynka?!
     - Nie ma jej tu, w tym mieście, w tym kraju a co najśmieszniejsze na tym kontynencie. - wykrztusiła.-Nie znajdziesz jej. 
      - Zobaczymy.- warknęła i upuściła Isabel na śnieg by potem zrobić sobie ucztę ze świeżej krwi brutalnie odebranej. Bo taka smakowała najlepiej.
      Nigdy cię nie dostaną moja malutka.-pomyślała kobieta zanim umarła.